Witajcie w Nowym Roku!
Dziś przychodzę do Was z recenzją pierwszej przeczytanej przeze mnie książki w 2018 roku.
Książka Maybe someday była moim pierwszym zetknięciem się z autorką jaką jest Collen Hoover i muszę powiedzieć, że udanym.
On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin.
Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce…
„Maybe Someday” to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem.
- opis książki pochodzi z lubimyczytac.pl
Właściwie nie wiem jak mam ubrać w słowa to co chcę przekazać. Powieść jest przede wszystkim o muzyce i miłości, ale porusza wiele innych kwestii, jak np. zdrada i przyjaźń.
Muszę przyznać, że zaczynając tę książkę, miałam bardzo duże wymagania wobec niej. W końcu wiele dobrego słyszałam o Colleen Hoover i wiele jej powieści chciałabym przeczytać. Trochę bałam się rozczarowania zaczynając książkę, ponieważ wydawała mi się nieco banalna, ale... im dalej tym lepiej.
Uwielbiam wątki miłosne w książkach, ale po te, w których miłość gra pierwsze skrzypce, raczej nie sięgam. Dlaczego? Ponieważ bardzo często wydają mi się nudne. W tym wypadku było inaczej; wkręciłam się w relacje pomiędzy bohaterami i pochłaniałam kolejne strony, żeby jak najszybciej dostać odpowiedź na najważniejsze pytanie: będą razem czy nie?!
Mimo, że przewidziałam zakończenie (jak to w romansach bywa), w historii wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Niektóre momenty sprawiały, że musiałam odłożyć książkę, wziąć wdech i wydech, po czym wrócić do czytania. Przy niektórych scenach wzruszałam się, uśmiechałam do siebie lub marszczyłam brwi ze złości. Zdecydowanie pani Hoover potrafi świetnie opisywać uczucia bohaterów.
A propos bohaterów - są świetni. W szczególności dwójka głównych bohaterów oraz to jak ich relacja stale ewoluuje i zmienia się. Postać Warrena i jego głupie teksty również przypadły mi do gustu. Każdy bohater został z jakiegoś powodu umieszczony w tej historii i miał za zadanie jakąś rolę w niej odegrać. Brakowało mi trochę brata Ridge'a - Brennana, no ale nie będę narzekać, swoje pięć minut dostał. Zdarzały się momenty, w których nie rozumiałam zachowań bohaterów i mimo, że jako tako zostały ono wytłumaczone, raczej tego nie kupiłam.
Podobał mi się sposób przedstawienia przez autorkę pewnych chorób i niepełnosprawności. Nie chcę zdradzać niczego, więc powiem tylko tyle, że nie spodziewałam się tak dobrego opisu postrzegania świata przez osobę niepełnosprawną. Pod tym względem Maybe someday plasuje się na wysokie miejsce na podium, zaraz obok Pieśni Dawida, poruszającej problem utraty wzroku i autyzmu.
O stylu pisania pani Hoover powiem tylko tyle, że jest przyjemny i prosty, ale jednocześnie opisy są tak magiczne, niczym u Sarah J. Maas. Z tym, że ta druga autorka opisuje w ten sposób wykreowany przez siebie świat pełen magii, a Colleen Hoover szarą rzeczywistość i robi to w taki sposób, że porusza serca. Nie żartuję.
OCENA: ★★★★★★★★☆☆
Podsumowując: pierwsze zetknięcie z twórczością Colleen Hoover spodobało mi się. Jeśli wszystkie romanse by tak wyglądały, z pewnością bym po nie sięgała częściej.
Uwielbiam te książkę! Jedna z moich ulubionych tej autorki :D
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli
Cóż, mnie kusi jeszcze "Ugly love", "Confess" i "Never never" :)
Usuń